czwartek, 28 czerwca 2012

Polska ceramika

Od zawsze byłem fanem tak zwanej "inkulturacji" tradycji herbacianej.

Jedną z metod jest używanie ceramiki rodzimej produkcji, która wcale nie musi odbiegać jakością od produktów Chińskich czy Japońskich. 

Jak dotąd miałem kilka czarek zakupionych w "Czarce" w Krakowie, w tym dwa chawany. Ciężko mi było jednak znaleźć inną polską ceramikę. Na ratunek przybył mi jednak Andrzej Bero, którego ceramikę poznałem niestety dość niedawno, przez co ominęła mnie część z jego dzieł sztuki.

Na Festiwalu Herbaty zakupiłem niewielki pojemnik na herbatę, w którym trzymam aktualnie Zi Ya Sheng Pu Er (widać go w moim pierwszym poście na blogu). Niedługo potem postanowiłem nabyć kilka innych produktów.

W poniedziałek doszła do mnie, w stanie nienaruszonym taka oto paczka:






Średniej wielkości cha chuan, idealny do niewielkich parzeń.

Od dawna też polowałem na porządne shiboridashi, a szczerze mówiąc średnio mi się uśmiechało zamawiać bezpośrednio od tokoname. Akurat shibo chodzą u nich bardzo drogo, a doliczając jeszcze przesyłkę priorytetową i złodziejskie cło, to zdecydowania mało opłacalna inwestycja. Shiboridashi wykonane przez Bero jest dla mnie idealne. Napar z herbaty przelewa się bardzo szybko, w kilka sekund. Biała glazura w środku pozwala podziwiać liście herbaty, jak się rozwijają. Niewielka pojemność sprawia, że pasuje idealnie na dwie niewielkie czarki.






Postanowiłem też zaopatrzyć się na przyszłość w większy pojemnik na herbatę. Na razie nie wiem na co go przeznaczę. Bardzo mi się spodobała jego faktura, która sprawia, że przypomina on drzewo.

W najbliższym czasie sądzę, że jeszcze coś sobie upatrzę z jego asortymentu. Właśnie wyrusza do mnie przesyłka koreańskich herbat z goodgreentea.net i chętnie bym się zaopatrzył w jasne czajniczki do zielonych herbat.


2011 Ma Tou Zheng Yan Rou Gui

Szczerze mówiąc od dobrych dwóch lat nie miałem do czynienia z Rou Gui, zwłaszcza tak dobrej jakości.


Tego Rou Gui zakupiłem również od Five Star Tea, którzy są jak dotąd jedynym sprzedawcą oferującym tak dobre yan cha w Polsce. Od zakupu na (wspomnianym we wcześniejszym poście) Festiwalu Herbaty zakupiłem 30 gram tej herbaty. Jak do tej pory miałem okazję pić ją jakieś 3 razy, przy czym jedno parzenie zepsułem, przez niefortunne użycie yixinga.


Porządne notatki, zresztą jak zwykle, sporządziłem przy moim pierwszym parzeniu tej yan cha.




Liście prezentują się bardzo ładnie. Są bardzo ciemne, mocno uprażone, brązowe, miejscami wydaje się wręcz, że czarne. Przy pierwszym zaciągnięciu się herbatą czuć wyraźnie zapach orzechów, ciemnej czekolady, karmelu, miodu... Dla porównania, mój trzy letni Rou Gui średniej jakości, nie prażony ponownie (nad czym pracuję, ale nie wiem czy jest do odratowania) od tego czasu zdążył wykształcić kwaskowaty aromat.




Przy zalewaniu liści gorącą wodą (niemal wrzątkiem) wytrąca się od razu niesamowicie słodki aromat.


Postanowiłem zrobić jedno krótkie płukanie, żeby obudzić nieco liście. Po kilku sekundach napar jest jasnobrązowy, przywodzący mi na myśl miód spadziowy.





Kolejne parzenia są krótkie - po kilkanaście sekund. Chcę uzyskać jak najwięcej zalań, żeby móc wyczuć pełną różnorodność smaków. Nie jestem fanem "konkursowych" parzeń, gdzie wyciąga się wszystko z herbaty w 2-3 parzeniach. Pierwszy napar do picia, po zaledwie dwunastu sekundach, ma piękną, czystą, bursztynową barwę.



Smak zaskakuje charakterystycznymi dla Rou Gui korzennymi nutami. Brak nieprzyjemnej cierpkości. Wydawałoby się, że można wyczuć zapach świerzo oderwanej kory drzewa.


Za oknem znów pada deszcz, na szczęście jest jeszcze dość jasno, dzięki czemu zdjęcia nie wychodzą aż tak tragicznie. Kot znowu demotywuje ciągle śpiąc (jakieś 22 godziny na dobę). Dzięki deszczowej pogodzie wystawiłem swoje pu'ery na parapet, żeby "pooddychały" tym wilgotnym powietrzem (w Krakowie ostatnio wilgoć skakała od 68% w dzień do 100% w nocy).






Jak widać, deszcz nie dociera mi pod okno (lewa strona),
 przez co kwiatki przeżywają suszę pomimo pogody...


Dobry klimat do picia herbaty tworzy mi muzyka grana na ar'hu.


Przy nieco dłuższym przytrzymaniu liści można uzyskać silnie bursztynowy kolor naparu, powiedziałbym nawet, że z przebijającą się barwą rubinu.

Po przytrzymaniu herbaty ok. 30 sekund w wenxiangbei można wyczuć zapach korzeni i prażonych liści. W smaku wyczuwa się delikatne ku. Napar jest klarowny, ciężko dostrzec jakiekolwiek pyłki z liści. Widać, że FST bardzo dba o dobry sort swoich herbat i bardzo dobrze je przechowywuje.

Przy trzecim parzeniu wenxiangbei oddaje już nuty owoców. Ma troszkę silniejsze ku. Ma też wyrazisty hui gan, który utrzymuje się w ustach i gardle.

Po piątym parzeniu nie robię szczegółowych notatek. Czytam "Czerwony Pył" Ma Jiana i robię swobodnie kolejne parzenia.

Jeszcze po dziesiątym utrzymuje się aromat korzeni i mokrego próchna. Nadal utrzymuje się słodycz, jak przy prażonym cukrze.

Ostatnie zdanie w notatniku mówi: "Silny hui gan z delikatnym ku pozostającym na brzegach języka".









Przy tak mocno prażonej yan cha, dobrze jest sobie coś przekąsić. Jeszcze tego samego dnia udało mi się zakupić suszone brzoskwinie na targu, które były świetną zagryzką...
 


poniedziałek, 25 czerwca 2012

2009 Jingmai Shan Zi Ya Sheng Pu Er

Jest to chyba jedyna dobrej jakości mao cha dostępna na polskim rynku herbacianym. Przypadkowo natknąłem się na nią na stoisku Five Star Tea na Festiwalu Herbaty w Cieszynie. Wojtek, przedstawiciel FST, sam przyznał, że wziął ją ze sobą przypadkiem, i to w niewielkiej ilości: 30 gram.




Liście zostały zebrane przed Qing Ming w rejonie Jingmai Shan (na południe od rzeki Lincang) z charakterystycznych czerwonolistnych drzew. Dlatego też część nazwy tej mao cha to Wild Purple Bud. Zbierane są one przez mniejszości etniczne Bulang i Hani. Niektóre z liści są zdumiewająco duże i zostały bardzo dokładnie zrolowane, co widać powyżej. Jeszcze w suchej postaci można zauważyć, że listki te charakteryzują się długimi łodyżkami. Na pewno liście te nie są z młodych plantacyjnych krzewów. W postaci suchej raczej ciężko uraczyć zieleń liści: są ciemnoszare, z odcieniami brązu.




Wojtek uprzedził mnie, że należy ją dłużej budzić - ok. dwóch niezbyt długich płukań w rozgrzanym yixingu. Przy prawdziwym (trzecim) parzeniu ukazuje nam się klarowny pomarańczowy, o barwie jasnego bursztynu napar. W wenxiangbei utrzymuje się przyjemny kwiatowy aromat. W pierwszej czarce nie wyczuwam prawie w ogóle ku. Napar ma słodkawy smak, który jednak nie utrzymuje się zbyt długo po przełknięciu. Goryczkę ciężko wyczuć nawet w późniejszych parzeniach.




Ma ona jednak umiarkowane cha qi delikatnego shengpu. Kiedy piłem tą herbatę w niedzielę, na drugi dzień po zakończeniu Festiwalu Herbaty, była naprawdę podła pogoda (którą i tak wolę od nieznośnych upałów nękających mnie od paru dni). Po czarce naparu od razu ciało przenika ciepło i można odczuć jego efekty w postaci zwiększonej potliwości. Czuć jak powoli skóra rąk zaczyna wilgotnieć. Przez ciało przepływa lekki dreszczyk stawiający włoski na rękach. Dłonie stają się lepkie od potu.




Liście po zaparzeniu są długie, z okazałymi ogonkami. Widać, że nie pochodzą z młodych drzew. Obserwując liście można zauważyć w jaki sposób przebiega fermentacja.




To co jeszcze zawdzięczam tej herbacie, to pokonanie męczącego mnie przez pół dnia poważnego bólu głowy.


Jeśli ktoś nie miał jeszcze przyjemności pić sheng puera w tej postaci powinien go spróbować, zwłaszcza, że nie ma go wiele na polskim rynku. Mao cha to bardzo często niedoceniana herbata. Nie ma takiego potencjału przy dojrzewaniu jak prasowane puery. Warto jej sobie troszkę odłożyć i co kilka miesięcy sprawdzać jak proces starzenia wpływa na tą herbatę. Przy takich deszczowych dniach jak ostatnio, dość często po nią sięgam.